Dumni z bycia Polakami - przeczytaj nowe wydanie Kwartalnika Coopernicus!
Artykuł - zdjęcie główne
Dr Andrzej Romaniuk: Archeologia pozwala na bardzo zróżnicowaną pracę i sprawdzenie swoich sił w przeróżnych dziedzinach

Artykuł jest częścią cyklu rozmów Coopernicus z polskimi naukowcami z zagranicznym dorobkiem naukowym.

Dr Andrzej Romaniuk – Absolwent studiów doktoranckich na Uniwersytecie w Edynburgu (Archeologia, luty 2022), po pierwszym roku swoich pierwszych niezależnych badań w Wielkiej Brytanii. Specjalizuje się w archeologii, biologii i ewolucji mikrossaków (małych ssaków poniżej 1kg żywej wagi). Obecnie pracuje w Centrum Obliczeń Równoległych (ang. abbr. EPCC) w Edynburgu, organizując warsztaty dokształcające w zakresie pracy z danymi i programowania w SQL, R i Python.

Jak rozpoczęła się Pana przygoda z nauką?

Od podróży. W trakcie liceum nie wiedziałem, co chcę w życiu robić. Choć miałem dobre oceny, nie za bardzo widziałem praktyczny sposób na przekształcenie swoich umiejętności w wartościową karierę. Punktem przełomowym była podróż w 2007 do Jordanii i Syrii. Miałem okazję spotkać i porozmawiać z naukowcami pracującymi w ruinach dawnych metropolii, świątyń, twierdz i cmentarzysk; w pocie czoła, ale z przekonaniem i poczuciem misji rzadkim w dzisiejszych, mocno cynicznych, czasach.

Archeolodzy są często widziani w bardzo wąskiej, inspirowanej książkami i filmami, perspektywie. Przeważnie jako działający w pojedynkę awanturnicy bądź mole książkowe. Współczesna archeologia nie ma nic wspólnego z tymi przedstawieniami i bliżej jej do nauk ścisłych, niż na pierwszy rzut oka może się wydawać. Celem archeologii jest dokładna, metodyczna dokumentacja wszelkich fizycznych śladów przeszłej działalności człowieka z wykorzystaniem metod zaadoptowanych z innych dziedzin nauki. Pałace, posągi i grobowce elit są imponujące, ale więcej o przeszłości powiedzą odpady z dawnego śmietnika, bądź resztki pozostawione na podłodze warsztatu ceramicznego. Nawet pozostałości samej natury, sprzed powstania osady, mogą powiedzieć nam wiele o tym, w jakim środowisku przyszło żyć pierwszym ludziom, jakie przeszkody napotkali przy wznoszeniu pierwszych konstrukcji i  z jakimi zwierzętami przyszło im koegzystować. Archeologiczne badania są często bardzo zróżnicowane i wymagają ekspertyzy (przed, po jak i podczas wykopalisk) archeologów, antropologów, konserwatorów, geologów, lingwistów, biologów, fotografów, a nawet fizyków, biochemików i matematyków.

Zdałem sobie dzięki temu sprawę, że archeologia pozwala na bardzo zróżnicowaną pracę i sprawdzenie swoich sił w przeróżnych dziedzinach, do których normalnie nie miałbym dostępu. Jako osoba młoda, ambitna, chcąca w pełni wykorzystać swoje zdolności, rozwijać się w wielu kierunkach i zrozumieć siebie, stwierdziłem, że jest to idealny początek czegoś więcej w moim życiu. Z perspektywy czasu byłem może troszkę zbyt naiwny, jednak w gruncie rzeczy miałem rację. W ciągu swojej nauki byłem fotografem, analizowałem ikonografię zwierzęcą, identyfikowałem szczątki kostne małych zwierząt, analizowałem i adaptowałem metodykę badawczą w celu wykorzystania do badań archeologicznych. Już jako niezależny młody naukowiec z kolei zajmowałem się ewolucją myszy domowych, a ostatnimi czasy nadzoruję warsztaty, jak i uczę podstaw pracy z danymi, programowania i analizy.

Jakie czynniki skłoniły Pana do podjęcia decyzji o wyjeździe za granicę? Jakie były największe wyzwania związane z tą decyzją?

To co mnie skłoniło do wyjazdu to brak perspektyw dalszego rozwoju w kraju oraz problemy finansowe. W 2013, kiedy kończyłem pracę magisterską, chciałem kontynuować studia i z czasem znaleźć pracę w Polskiej archeologii. Niestety, realia rynku w tym czasie były nieubłagane, nie byłem w stanie znaleźć pracy, z której mógłbym się utrzymać i jednocześnie dalej się kształcić w obranym kierunku. Nie kwalifikowałem się też do uzyskania finansowego wsparcia, poza symboliczną nagrodą za wyniki. Po rozmowach z profesor Barbarą Kaim, moją promotorką na Uniwersytecie Warszawskim, innymi pracownikami uczelni oraz starszymi kolegami z Instytutu Archeologii UW (aktualnie Wydział Archeologii), zdałem sobie sprawę, że jedyną opcją będzie nauka za granicą. Nie tylko byłbym w stanie się tam utrzymać z pracy dorywczej, przy okazji kontynuując swoje kształcenie, ale też miałem większe szanse na uzyskanie finansowania, tak stypendium, jak i grantu na moje pierwsze niezależne badania. 

Choć spotkało mnie wiele wyzwań to większość z nich okazała się trywialna lub rozwiązała się sama dzięki wsparciu innych osób. Język angielski miałem już opanowany dzięki częstym podróżom jak i wolontariatom przy organizacji wydarzeń naukowych. Wiedziałem też, że chcę się przekwalifikować by móc pracować regularnie w laboratorium archeologicznym, przy uniwersytecie bądź muzeum, nad już wykopanymi artefaktami. Szukając opcji na uniwersytetach brytyjskich, przyjechałem w 2013 roku do Edynburga, by odwiedzić koleżankę Izabelę Sztukę, też absolwentkę IAUW, będącą wtedy na wymianie studenckiej na Uniwersytecie w Edynburgu. Iza zachęciła mnie do przyjścia na dni otwarte w Szkole Historii, Klasyki i Archeologii. To co mi zaimponowało, to nie tylko dobrze wyposażone laboratoria, przestrzeń do pracy wspólnej i gigantyczna biblioteka, ale w szczególności podejście brytyjskich naukowców. Miałem okazję porozmawiać wtedy z profesorem Laszlo Bartosiewiczem, wykładającym w tamtych czasach osteoarcheologię oraz ówczesnym szefem szkoły, profesorem Stephen’em Bowd’em. Po tym, jak opowiedziałem o swoim doświadczeniu  i wynikach dotychczasowej pracy, byli bardzo zdziwieni, że nie mogłem znaleźć opcji dalszego rozwoju w Polsce i zaoferowali aplikowanie na osteoarcheologię, roczne intensywne studia magisterskie, a potem na doktorat.

Od września 2014 studiowałem już osteoarcheologię, ucząc się podstaw pracy z kostnymi pozostałościami ludzi i zwierząt, w tym badań mikroskopowych, paleopatologicznych (śladów złamań, chorób etc.), oraz metodologicznych – eksperymentacja nad współczesnymi kośćmi (zwierzęta) bądź ich substytutami (odpowiednik ludzkich). Uzyskałem też stypendium pozwalające na pokrycie wszystkich kosztów zamieszkania – pierwsze realne wsparcie finansowe w moim życiu. Mogłem w końcu kontynuować swoją przygodę z nauką. Już w 2016 opublikowałem w Royal Society Open Science wyniki swojej pracy magisterskiej (https://doi.org/10.1098/rsos.160514), a w 2017 rozpocząłem doktorat (obroniony w Październiku 2021).

Jakie korzyści przynosi Panu praca w międzynarodowym środowisku naukowym w porównaniu z pracą w Polsce?

W pierwszej kolejności pozwala na łatwiejszą wymianę idei i doświadczeń, w tym promocję własnej pracy wśród zainteresowanego grona badaczy. To właśnie w Wielkiej Brytanii udało mi się po raz pierwszy opublikować moje badania w międzynarodowym, recenzowanym czasopiśmie naukowym, jak i kolejne trzy w następnych latach. Choć byłem bliski publikacji już w Polsce, to jednak nie miałem wystarczającej siły przebicia, by to osiągnąć, nie mówiąc  o pokryciu związanych z tym kosztów. Międzynarodowe środowisko pozwala też na efektywne prowadzenie badań metodologicznych i eksperymentalnych, zwłaszcza wprowadzanie nowych metod i ich popularyzację. Wiele gałęzi Polskiej nauki jest w tyle z rozwojem metodyki badawczej, często zadowalając się doganianiem Europy Zachodniej i USA. W efekcie tego trendu wiele instytucji w Polsce po prostu nie ma odpowiedniego zaplecza dla rozwoju i testowania nowych metod. 

Po trzecie, międzynarodowe instytuty pozwalają na dalszy rozwój, nie wyłączając możliwości przekwalifikowania się. Nauka idzie cały czas do przodu, co wymaga od naukowca ciągłego kształcenia się, by jego projekty wykorzystywały najnowsze osiągnięcia, a publikacje rezultatów badań pozostawały w naukowej awangardzie. Sam przekwalifikowałem się już dwukrotnie w trakcie mojego pobytu w Wielkiej Brytanii. Generalnie sądzę, że akademia Brytyjska i Francuska są też bardziej otwarte, mniej ograniczone lokalnymi problemami oraz dające młodym badaczom większe poczucie bezpieczeństwa na co dzień. Na zachodzie jest łatwiej, bez znajomości, przedstawić swoje idee, zaaplikować na finansowanie i zyskać zgodę na prowadzenie projektu. Sam naukowiec ma też większą kontrolę nad swoim projektem, bez ryzyka utraty przyznanego grantu bądź pozycji przy projekcie jeżeli nie ma ku temu dokładnie określonych przesłanek.

Czy utrzymuje Pan kontakt z polskimi środowiskami naukowymi?

Od 2014 staram się utrzymać kontakt, choć aktualnie jest on tylko i wyłącznie na płaszczyźnie koleżeńskiej. Próby nawiązania głębszej współpracy niestety nie wyszły. Mimo wszystko, mam nadzieję, że kiedyś wrócę do Polski, by prowadzić własny projekt naukowy i przekazać wiedzę uzyskaną za granicą.

Nad czym Pan obecnie pracuje i jaki jest główny przedmiot Pana badań naukowych?

Od momentu przyjazdu do Wielkiej Brytanii zajmuje się archeologią, biologią i ewolucją małych ssaków, w szczególności gryzoni. Relacje tych zwierząt z człowiekiem są często skomplikowane, ale ich analiza i zrozumienie pozwalają na wyciąganie daleko idących wniosków dotyczących przeszłości człowieka. 

Doskonałym przykładem jest historia naturalna myszy domowych (Mus musculus), które ostatnio badam. Najwcześniejsze znane szczątki tych gryzoni pojawiły się w kontekście osad łowców-zbieraczy kultury Natufijskiej z późnego paleolitu (15-11 tysięcy lat temu). Myszy te doskonale odnalazły się w ludzkich konstrukcjach, które chroniły je przed drapieżnikami, jednocześnie zapewniając łatwy dostęp do zgromadzonego przez ludzi pożywienia. Nie było to celowe działanie człowieka, jak w przypadku większych zwierząt. Działalność ludzka nieumyślnie stworzyła niszę ekologiczną, którą przodkowie myszy domowej szybko wykorzystali, ewoluując, aby jak najlepiej się do niej przystosować. Z czasem myszy domowe, jako pasażerowie „na gapę”, rozprzestrzeniły się wraz z człowiekiem, zarówno z kolonistami szukającymi nowych ziem, jak i handlarzami zainteresowanymi handlem. Myszy te dostosowywały się do nowych, często ekstremalnych, warunków klimatycznych (na przykład na wyspach Morza Północnego) oraz do zmieniających się zwyczajów ludzkich, takich jak rewolucja rolnicza czy nawiązanie kontaktów morskich. Historia myszy domowych może być odczytywana z pozostałości archeologicznych jako świadectwo fizycznej obecności, stanu i zdrowia populacji, a także z mitochondrialnego DNA, co świadczy o ich pochodzeniu i adaptacji do nowych warunków. Wiedza ta jest obecnie wykorzystywana do rekonstrukcji sieci relacji między ludzkimi osadami w przeszłości, szczególnie w kontekście kontaktów morskich.

W 2022 roku, zaledwie kilka miesięcy po oficjalnym uzyskaniu dyplomu doktora archeologii, dostałem się na roczny staż podoktorski w Instytucie Zaawansowanych Studiów Humanistycznych (The Institute for Advanced Studies in the Humanities, w skrócie IASH) na Uniwersytecie Edynburskim. Celem stażu było przeprowadzenie badań pilotażowych łączących archeologię z biologią ewolucyjną na obszarze Orkad i północnej Szkocji. Wcześniejsze badania nad mitochondrialnym DNA oraz kształtem pierwszych górnych zębów trzonowych myszy domowych na terenie Wielkiej Brytanii wykazały, że populacje zamieszkujące obecnie Orkady, archipelag położony na północ od Szkocji oraz wybrzeże Szkocji skierowane ku tym wyspom, mają unikalny rodowód, bez śladów mieszania się z resztą brytyjskich populacji. Sugerowano, że podobnie jak w przypadku ludzi, jest to wynik intensyfikacji kontaktów w późnym okresie tzw. Epoki Wikingów, około X-XI wieku n.e. Wówczas na Orkadach powstało wiele nowych osad, a wraz z przybywającymi ludźmi mogły przybyć także myszy domowe. Hipotezę tę wspierał brak szczątków tych zwierząt na starszych stanowiskach, jednak badania ewolucyjne były prowadzone jedynie na współcześnie złapanych zwierzętach i nie dawały jednoznacznej odpowiedzi.

W trakcie swojego stażu wykorzystałem  materiały z wcześniejszych badań, dołączając do nich próbki z dwóch stanowisk archeologicznych. Pierwsze stanowisko, Birsay Beachview, znajduje się niedaleko miejscowości Birsay na wyspie Mainland (głównej wyspie archipelagu Orkad). Drugie stanowisko, Tuquoy, leży na wyspie Westray, na północnym krańcu archipelagu. W okresie od X do XIV wieku n.e., Birsay i Tuquoy były dominującymi osadami na swoich wyspach, przy czym Birsay pełniło dodatkowo funkcję centrum administracyjnego archipelagu aż do XVIII wieku. Z powodu ograniczonych ram czasowych i finansowych, w ramach pilotażu przebadałem jedynie kształt pierwszych górnych trzonowców myszy domowych, używając tzw. morfometrii geometrycznej na dwuwymiarowej płaszczyźnie, aby uchwycić zmiany wynikające z dziedziczenia i fizycznej adaptacji. Dla uzupełnienia tej metody mierzyłem także długość zębów oraz sprawdzałem, czy nie występują unikalne wariacje w ilości bądź ułożeniu wzniesień korony („guzków”) na zębach.

Zęby ze stanowisk archeologicznych były zdecydowanie większe niż współczesne okazy. Oczywiście istnieje pewna zmienność w relacji wielkości zęba do samego zwierzęcia, ale przy takim stopniu różnicy i braku dowodów na celową ewolucję w kierunku makrodontii (tj. gigantyzmu zębów), można bezpiecznie uznać, że różnice w wielkości zębów odzwierciedlają rzeczywiste różnice w ogólnej wielkości zwierząt. Sugeruje to istnienie procesu, który doprowadził do redukcji rozmiaru między XIV wiekiem n.e. a współczesnością, choć bez bardziej szczegółowych badań trudno stwierdzić, dlaczego tak się stało. Może to mieć podłoże klimatyczne, zarówno lokalne, jak i globalne, oraz być związane z działalnością człowieka (np. industrializacja, urbanizacja).

Morfologia (kształt) zębów wykazała, że cechy unikalne dla populacji Orkad pojawiły się już w okresie nordyckim, na co wskazuje szczególnie podobieństwo próbek z Birsay do współczesnych populacji Orkadów i północnej Szkocji. Populacja ta nie była jednak całkowicie niezmienna, ponieważ stabilność osadnictwa ludzkiego prawdopodobnie wpływała na ewolucję morfologiczną myszy domowych. Tereny wokół stanowiska Birsay Beachview są zamieszkałe nieprzerwanie od X wieku n.e. i aktywnie uczestniczyły w wymianie morskiej. W efekcie archeologiczna populacja wygląda jak bezpośredni przodek współczesnych myszy, tak na Orkadach jak i północnej Szkocji. Natomiast Tuquoy, osada opuszczona pod koniec średniowiecza, dostarczyła próbek różniących się od współczesnych populacji myszy domowych na Westray i sąsiednich wyspach. Różnica nie była dramatyczna, ale zauważalna, co wskazuje na istnienie już nieistniejącej sub-populacji, która albo wymarła po opuszczeniu osady bądź została gradualnie zastąpiona przez populacje z innych regionów wyspy bądź sąsiednich wysp.

Powyższe wyniki zostały opublikowane wcześniej w tym roku w Biological Journal of the Linnean Society (https://doi.org/10.1093/biolinnean/blae005). Moje badania pilotażowe stanowią interesujący przykład, dlaczego włączenie materiałów archeologicznych do badań ewolucyjnych jest kluczowe dla uzyskania dokładniejszych wyników dotyczących przeszłości. Wyniki te są wartościowe zarówno dla badań nad ewolucją, jak i archeologii, szczególnie w kontekście relacji między ludźmi a zwierzętami. Obecnie poszukuję funduszy na dalsze, bardziej zaawansowane badania, obejmujące nowe stanowiska archeologiczne oraz analizę mitochondrialnego DNA jako uzupełnienie dotychczasowych metod.

Jakie jest Pana najważniejsze dokonanie naukowe lub odkrycie? Dlaczego jest ważne?

Moje pierwsze opublikowane badania (https://doi.org/10.1098/rsos.160514) odbiły się szerokim echem w Wielkiej Brytanii, m.in. w formie dwóch artykułów na stronie BBC oraz audycji w brytyjskim radiu. Wzmianki o nich sporadycznie pojawiały się także w prasie światowej, chociaż nie w polskiej. W trakcie tych badań analizowałem szczątki gryzoni z czterech lokalizacji w obrębie neolitycznego stanowiska Skara Brae, położonego na głównej wyspie archipelagu Orkad, zwanej Mainland. Często nazywana „Szkockimi Piramidami” lub „Szkockimi Pompejami”, Skara Brae jest jedną z najstarszych i najlepiej zachowanych osad na wyspach Morza Północnego, datowaną na koniec IV i III tysiąclecia p.n.e. Szczątki małych zwierząt ze Skara Brae były już wcześniej analizowane przez różnych naukowców w celu identyfikacji gatunków, do których te szczątki należały. Ostatecznie zidentyfikowano tylko dwa, oba zamieszkujące Orkady do dziś: norniki zwyczajne (Microtus arvalis) i myszy zaroślowe (Apodemus sylvaticus). Biorąc pod uwagę izolację archipelagu, oba gatunki najprawdopodobniej przybyły wraz z pierwszymi neolitycznymi osadnikami. W przypadku myszy zaroślowych nie jest to zaskakujące, gdyż te zwierzęta okazjonalnie zapuszczają się i mogą nawet zamieszkiwać budynki. Natomiast norniki są znane z płochliwości i unikania ludzkich osad, z wyjątkiem granicznych terenów, takich jak pastwiska i mało intensywnie uprawiane pola. Co więcej, współcześnie nie występują one na innych wyspach Wielkiej Brytanii, z wyjątkiem wysp Kanału La Manche. Różni badacze sugerowali, że musiały one przybyć wraz z ludzkimi osadnikami z kontynentu, być może celowo zabrane wraz z większymi zwierzętami hodowlanymi.

W 2015 roku, podczas trzech miesięcy dogłębnych badań materiału kostnego, przejrzałem całość materiału ze Skara Brae związanego z dwoma gatunkami gryzoni, na który składało się ponad 30 tysięcy kości i zębów bądź ich fragmentów, wiele o rozmiarach nie przekraczających 1cm. Materiał ten pozyskano z centrum osady (1 lokalizacja), peryferii (1 lokalizacja) oraz z wykopów kontrolnych poza osadą (2 lokalizacje). Analizowałem każdy fragment pod mikroskopem, zapisując typ kości, możliwą płeć i gatunek, stan zachowania, a także specyficzne ślady na kościach (przebarwienia, ślady spalenia, nadżerki spowodowane wietrzeniem bądź trawieniem kwasami). Co w pierwszej kolejności rzucało się w oczy, to ilość materiału pokazującego ślady ognia, zwłaszcza na kościach takich jak przednia część żuchwy, zęby, tylna część kręgów oraz inne kości, które generalnie wystają ponad mięśnie i są chronione tylko przez cienką warstwę skóry. Stopień spopielenia był różny, ale generalnie pasował do tego, który można oczekiwać od obróbki cieplnej stosowanej przez ludzi. Lokalizacja tych śladów wskazywała na palenie, pieczenie lub gotowanie w całości. Wszystkie takie szczątki, możliwe do zidentyfikowania do gatunku, pochodziły od norników zwyczajnych i znalezione zostały tylko w centrum i na peryferiach osady. Materiały z naturalnych warstw geologicznych i tych wykazujących ślady działania poza osadą nie wykazywały żadnych takich zmian.

Nagromadzenie i charakter spalonych kości sugerują, że norniki najprawdopodobniej były celowo łapane i gotowane bądź pieczone w całości. Takie zachowanie mogło wynikać ze zwalczania szkodników, jednak brak podobnych śladów na myszach zaroślowych, które najprawdopodobniej mieszkały w pobliżu ludzi i znane są z okazjonalnego żerowania w budynkach, budzi zainteresowanie. Alternatywnym wyjaśnieniem jest traktowanie norników jako źródła pożywienia, podobnie jak innych gatunków znalezionych w odpadach. To również mogłoby wyjaśnić przywiezienie tych gryzoni na Orkady. Znane są przypadki, gdy małe zwierzęta były zabierane na długie wyprawy morskie jako źródło mięsa, ponieważ były łatwiejsze w utrzymaniu niż większe zwierzęta, np. na obszarze Pacyfiku. Wyniki mojej pracy stanowiły pierwszy dowód na kontrolę lub eksploatację populacji gryzoni przez neolitycznych mieszkańców Europy, co zainspirowało podobne badania w Hiszpanii i Francji. Te tematy kontynuowałem również w trakcie mojego doktoratu, skupionego bardziej na ewaluacji metodyki badawczej przy badaniach małych zwierząt w archeologii. Późniejsze badania nad koprolitami (skamieniałymi odchodami) ze Skara Brae, prowadzone przeze mnie i doktor Else Panciroli, potwierdziły, że norniki były sporadycznie jedzone przez psy zamieszkujące osadę, razem z odpadkami po uboju zwierząt domowych. Jednak nie jestem już tak pewny jak dawniej, że były one spożywane bezpośrednio przez ludzi, ani że była to powszechna praktyka wśród ludności Orkad, nawet w okresie Neolitu. Moje późniejsze badania w ramach doktoratu nie wykazały podobnych praktyk na innym stanowisku Neolitycznym, Links of Noltland z Westray. Badania metodologiczne, które przeprowadziłem, sugerują również, że depozyty małych kości ze Skara Brae mogły być wynikiem mieszania się resztek z różnych źródeł, tak ludzkiej działalności (stąd ślady palenia), jak i nagromadzenia resztek po żerowaniu przez ptaki drapieżne.

Na rozwiązanie jakich problemów naukowych w Pana dyscyplinie najbardziej Pan oczekuje i dlaczego?

Już niedługo mam nadzieję na pozyskiwanie oraz analizowanie próbek mitochondrialnego DNA (mtDNA) myszy domowych w celu ustalenia stopnia pokrewieństwa między indywidualnymi populacjami na Orkadach i we Francji.  Do tej pory używałem tylko wizualnej analizy wielkości i kształtu zębów (tzw. morfologia). Wynikało to z faktu, że zęby generalnie lepiej się zachowują niż kości, a małe ssaki, z powodu swoich rozmiarów, wymagają bardzo dobrze zachowanych szczątków, by pozyskać wystarczająco dużo próbki z pojedynczej kości by z powodzeniem uzyskać wartościowe informacje mtDNA.  Trudności w pozyskaniu próbek do analizy narastają czym starsze materiały archeologiczne badamy. Dochodzi jeszcze problem potencjalnego zanieczyszczenia próbek materiałem pochodzącym z innych źródeł, np. poprzez mieszanie się szczątków różnych zwierząt w tym  samym depozycie,  dotykanie gołymi rękoma przez archeologów i innych badaczy a nawet zanieczyszczenia naniesione wraz z kurzem.

Sytuacja jest z roku na rok coraz lepsza, są metody pozwalające na uzyskiwanie czystszych próbek i wymagające mniejszej ilości materiału. Jednak w Wiśle i Tamizie upłynie jeszcze trochę wody, zanim badania nad materiałem archeologicznym używające próbek DNA małych ssaków będą łatwe do przeprowadzenia i finansowo przystępne dla większości zainteresowanych badaczy.

Jakie są największe wyzwania z jakimi mierzy się Pan w swojej pracy naukowej?

Może to zabrzmi dziwnie, ale radzenie sobie z ciągłym stresem i utrzymanie zdrowego trybu życia. Praca naukowa, wbrew obiegowej opinii, nie jest pozbawiona emocji, zwłaszcza tych negatywnych i wymaga nierzadko wielkiego umysłowego jak i fizycznego wysiłku. Nic w tym dziwnego, gdyż poza właściwą pracą naukową tudzież nauczaniem, współcześni badacze muszą zajmować się sprawami administracyjnymi, utrzymywać kontakt z innymi specjalistami, podróżować w celach przedstawienia wyników najnowszych badań, reklamować wyniki swojej pracy poza akademią  i ubiegać się o dalsze fundusze na badania. To  często powyżej 50 godzin w tygodniu; w miarę wspinania się w hierarchii naukowej pracy przybywa.

Z mojej perspektywy najtrudniejsze, zajmujące najwięcej czasu i sił jest aplikowanie na granty badawcze. Przy zwykle dość niskich szansach pozyskania funduszy za pierwszym podejściem (na jedną opcje finansowania są setki, a czasami tysiące kandydatów) jest potrzeba ciągłego  pisania kolejnych aplikacji, by wreszcie, po wielu rozczarowaniach, uzyskać środki na prowadzenie swojego wymarzonego projektu. Młodzi naukowcy rzadko mają zapewnioną stabilność zatrudnienia dłużej niż na czas prowadzenia ich aktualnego projektu naukowego, co prowadzi do przepracowania, stresu i obawy o przyszłość. Dla pocieszenia  należy zauważyć, że naukowcy, którym nie udało się rozwinąć kariery, często znajdują lepiej płatną i wygodniejszą pracę poza nauką. Jest to trend potwierdzony statystycznie i dotyczy także zadeklarowanych humanistów.

Jakich rad udzieliłby Pan młodym naukowcom u progu swoich karier naukowych?

Choć moja rada raczej nie jest uniwersalna, są od niej na pewno wyjątki, to szczerze sugeruję być otwartym na różne opcje rozwoju wraz z możliwością kompletnego przekwalifikowania się. Doktorat to nie tylko określona, często bardzo wąska specjalizacja i związana z nią wiedza, ale też i generalne umiejętności przygotowania, organizacji i prowadzenia badań, krytycznego myślenia, współpracy, wystąpień publicznych, publikowania wyników, a nawet umiejętność odpowiedniego budżetowania czy wiedza o prawie i etyce zawodowej. Umiejętności te, raz zdobyte, można spokojnie wykorzystać w innych dziedzinach badań. Doktorat np. z archeologii nie jest przeszkodą w prowadzeniu badań bliższych biologii czy geologii (i vice versa), zwłaszcza na obszarach gdzie te dziedziny się ze sobą zazębiają. Co więcej, z roku na rok nauka idzie coraz szybciej do przodu, pojawiają się nowe, fascynujące gałęzie badań, a w raz z nimi możliwość samodoskonalenia, zwiększania swoich kompetencji, stawania się bardziej konkurencyjnym. Też nie należy się brzydzić pracy poza szeroko rozumianą „akademią”, w laboratoriach prywatnych firm czy w instytucjach rządowych. Wbrew obiegowej opinii, taka zmiana nie przekreśla powrotu do nauki, a wiedza oraz umiejętności zdobyte w takich ośrodkach są coraz częściej doceniane przy prowadzeniu projektów na poziomie tak krajowym jak i unijnym.

Fot. Unsplash

Marta Sikora
Andrzej Romaniuk
Dodaj komentarz